jurekw jurekw
1192
BLOG

Skąd się biorą kłopoty finansowe Polski (3)?

jurekw jurekw Gospodarka Obserwuj notkę 9

Liberalizm kontra wolność gospodarcza.


Jak to 'kontra'? Przecież liberalizm to wolny rynek właśnie!? Podstawą liberalizmu jest indywidualizm. To z nim jest związana wolność osobista. Także wolność do wykorzystywania dla własnego dobra warunków w jakich się znajdujemy. A ponieważ wolny rynek obejmujący wszystkie aspekty życia jest czystą utopią, zawsze pozostaje obszar regulacji, który liberałowie starają się zawłaszczyć i wykorzystać. Niekiedy wobec narastających problemów porzucana jest liberalna ideologia, a interwencje bywają wówczas głębsze i bardziej dotkliwe, niż byłyby przy mniejszym poziomie 'wolności'.

Doskonale to widać na przykładzie polskiej transformacji. Od samego początku starły się dwie koncepcje, które nazwę umownie neoliberalną i ordoliberalną (zob. M. Bałtowski, M. Miszewski "Transformacja gospodarcza w Polsce"). Zwyciężył neoliberalizm. Na dodatek reprezentowany przez wyhodowanych w marksistowskich instytutach ekonomistów, którzy łączyli głęboką wiarę w niewidzialną rękę rynku ze strachem przed wolnością gospodarczą.

Dlatego ich działania od początku były mieszaniną liberalizacji i regulacji. Tak się przy tym składało, że liberalizacja sprzyjała międzynarodowym instytucjom finansowym, a regulacje tłamsiły wolność gospodarczą. Zgodnie z konkurencyjną (ordoliberalną) koncepcją należało na wstępie ustalić sztywne reguły w jakich ma funkcjonować gospodarka i pozwolić ludziom działać, ograniczając interwencje do minimum. Posługując się analogią do wychowywania dzieci - neoliberał mówi dziecku: jesteś wolne i możesz robić co chcesz, a następnie chodzi za nim, pilnując by nie zeszło na złą drogę. Ordoliberał zaś wychowuje dziecko w dyscyplinie, ale gdy już wypuści go w świat, jest pełen ufności w to iż będzie ono samodzielne.

We wspomnieniach z 1990 roku powtarzana jest pewna anegdota. Urzędnik codziennie chodził sprawdzać na targ ceny. Pewnego dnia przybiegł do ministerstwa z radosną wiadomością, która wzbudziła euforię: na targu staniały jaja. Wolny rynek działa! Zupełnie jak mamusia która zobaczyła że jej synek rzeczywiście dotarł samodzielnie do szkoły :-)


Słoń w składzie porcelany.


Każda interwencja rządu w gospodarce kryje w sobie pewne niebezpieczeństwo. Trudno przewidzieć wszystkie jej konsekwencje. Często wskutek takich działań pojawiają się (niekiedy celowo) tak zwane luki prawne lub inne możliwości wykorzystania państwa do mnożenia prywatnych zysków. To nie tylko niszczy konkurencję, ale dodatkowo działa destrukcyjnie utrwalając przekonanie iż "kombinowanie" jest skuteczniejsze niż ciężka praca.

Historia III RP to historia większych lub mniejszych afer, kolesiostwa, 'załatwiactwa', wyłudzeń i zwykłych oszustw. Wiele osób uważa, że warunki dla takich działań były tworzone celowo. Ja jestem innego zdania. Część regulacji była zapewne tworzona z myślą o konkretnych interesach. Sądzę jednak że częściej mieliśmy do czynienia z mieszaniną dobrych chęci i głupoty. Wierzę na przykład, że ustalając sztywny kurs dolara na 9500 zł myślano o 'kotwicy antyinflacyjnej'. A afery wyszły z tego tak zupełnie przypadkiem ;-). Podobnie mogło być z rublem transferowym. Ktoś chciał podtrzymać wymianę handlową, jakiś urzędnik zrobił przysługę koledze, a jeszcze ktoś inny zauważył 'lukę prawną'. A że wszyscy ci ludzie dobrej woli doprowadzili do miliardowych strat? Sąd nie dopatrzył się czynu zabronionego. Jest OK.


Bufetowa wkracza do akcji.


Wśród najbardziej ważkich w skutkach interwencji rządu można wskazać niszczenie handlu przygranicznego. Liberalizacja handlu powiązana z różnicami cen i dostępności towarów sprawiła, że w przygranicznych miejscowościach rozkwitł handel. Na wschodzie pojawili się przybysze z krajów byłego ZSRR, przywożąc tanie towary i masowo kupując u nas meble, buty i towary luksusowe. Na zachodzie z kolei Niemcy przyjeżdżali do nas tankować tańsze paliwo, zaopatrując się równocześnie na naszych bazarach. O skali tej działalności świadczyć może fakt, że nasze rezerwy dewizowe zwiększyły się szybko o kilkadziesiąt miliardów USD - pomimo deficytu w handlu oficjalnym.

I wtedy zobaczyłem w tv coś, co mną wstrząsnęło. Wydarzenie na miarę przemówienia Wałęsy w Kongresie USA, lub Becka odrzucającego ultimatum Hitlera. Tym razem mówcą była bufetowa, która w kilku zdaniach wyjaśniła, że tak dłużej być nie bedzie. No bo NBP musi te wszystkie dolary skupować, a to powoduje że banki mają problem z nadpłynnością.

Mieliśmy więc sytuację taką: zliberalizowano rynek finansowy, co doprowadziło do sytuacji w której interwencja wydała się koniecznością. Uderzono więc w drobnych handlarzy, odbierając wielu z nich środki do życia. A przy okazji zniszczono ważne źródło napływu dewiz. Ale trudno - bożek ekonomii wymaga ofiar (gotowość zaciskania pasa na cudzym brzuchu jest wśród władców III RP zadziwiająca).


Co by było gdyby....


Ekonomiści często podkreślają, że gospodarka charakteryzuje się pewną bezwładnością. To dlatego prognozowanie przyszłości w oparciu o stan aktualny ma sens. Potrzeba naprawdę wyjątkowych okoliczności, by obserwowane tendencje odwrócić. Takie okoliczności mogą stworzyć manipulacje, które u nas zwykło nazywać się reformami. Niestety w Polsce mieliśmy w ostatnim dwudziestoleciu dwukrotnie takie wyjątkowe wydarzenie: Kaszpirowskiego u steru gospodarki.

Grzegorz Kołodko w swoim opracowaniu "Sukces na dwie trzecie" pisze: "Nie wchodząc w szczegóły trzeba wyraźnie podkreślić, że takie założenia mają bardzo mocne podstawy w rzetelnych modelach ekonomicznych i w fachowych prognozach. Za każdym bowiem razem u podstaw wykorzystywanych tutaj wskaźników leżały wszechstronne badania i profesjonale analizy. [...] Dotyczy to tak prognoz rządowych, jak i sporządzanych przez inne ośrodki. Były one osadzone w dobrym rozpoznaniu realiów polskiej gospodarki i jej zewnętrznego otoczenia. Tak więc skoro realia ukształtowały się mniej korzystnie, mamy do czynienia z błędami polityki a nie prognozy".

Gdyby nie te błędy - jak wynika z obliczeń Kołodki - nasze PKB mogłoby być ponad 50% wyższe niż obecnie (a w stosunku do roku 1989 wzrosnąć o 260%). Poniższy wykres pokazuje narastający wzrost PKB - rzeczywisty i możliwy do osiągnięcia (na podstawie opracowania G. Kołodki).



Czy w takiej sytuacji rzeczywiście mielibyśmy tak wielki problem z finansami publicznymi? A nawet gdyby przyszło nam zaciskać pasa i oszczędzać - to zapewne byłoby z czego. Jak pisze Kołodko: "Silniejsza byłaby ekonomiczna i polityczna pozycja Polski w Unii Europejskiej i w świecie. Większa byłaby międzynarodowa konkurencyjność przedsiębiorstw. Wyższy byłby poziom konsumpcji i standard życia. odpowiednio wyższa byłaby też jakość kapitału społecznego i poziom satysfakcji ludności."
 

jurekw
O mnie jurekw

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka