Wyobraźmy sobie, że każdy chętny członek miłościwie nam panującej Partii dostaje od rządu 1 mln zł na otwarcie własnego biznesu. Pojawia się nagle masa pieniądza, która musi wywołać inflację. Dla pogłębienia efektu, można zwiększyć - powiedzmy o 100% pobory w sferze budżetowej, emerytury etc... W efekcie ceny muszą znacząco wzrosnąć. Gdybyśmy mieli do czynienia z wolnym rynkiem - to z czasem ceny ustabilizowałyby się zapewne na poziomie odpowiednim dla nowej ilości pieniądza. Straciliby przede wszystkim ci, którzy mieli oszczędności w starych warunkach (ktoś odłożył sobie na dom, a teraz może kupić tylko pół). Inflacja może więc zadziałać jak pożar niszczący ślady kradzieży.
Nad Polską zbierały się ciemne chmury. Nagle zagrzmiało i na kraj spadła inflacja - niczym jedna z plag egipskich. Szalała przez kilka miesięcy, aż Wielki Reformator przebił ją piką swych reform.
Przyczyny inflacji
Poniżej umieściłem wykres inflacji za poszczególne miesiące 1989 roku i początku roku 1990 (na podstawie danych GUS).
Zaznaczyłem na tym wykresie trzy punkty:
B: październik 1989 - następuje automatyczna, kwartalna indeksacja płac (zgodnie z ustaleniami "Okrągłego stołu"); później podniesiono także renty i emerytury;
C: Leszek Bałwan rozpoczyna walkę z inflacją podwyższając ceny.
Jak widać, ten wykres może być doskonałą ilustracją reakcji rynku na impulsy inflacyjne. O ile inflacja z roku 1989 była zainicjowana poszerzeniem sfery wolnego rynku (i być może nie była ona do uniknięcia), to inflacja z 1990 roku była wywołana głównie regulacjami rządu.
Jaki był więc cel podnoszenia cen w styczniu 1990 roku? Nadążanie za inflacją, czy wywoływanie inflacji? Bałwan nie pozostawia najmniejszych wątpliwości: "Wzrost cen dotowanych nośników energii musiał być na tyle duży,żeby nie trzeba było przez co najmniej kilka miesięcy dokonywać kolejnych podwyżek. Poziom ustalona następująco: ceny węgla i gazu podwyższono czterokrotnie, elektryczności trzykrotnie, taryfy kolejowe pasażerskie o 250 % zaś towarowe dwukrotnie. Dzięki temu ceny w następnych miesiącach mogły rosnąć znacznie wolniej." [podkreślenie moje, źródło: http://balcerowicz.wirtualia.pl/planbalcerowicza.htm].
Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy nadany przeze mnie naszemu Wielkiemu Ekonomiście przydomek jest słuszny, to po przeczytaniu powyższego powinien je porzucić.
Jak już wspomniałem - przepływy środków, jakie następowały pod koniec rządów Rakowskiego są dziś niezmiernie trudne do prześledzenia (wystarczy wspomnieć, że afera z pieniędzmi jakie dostała czerwona mafia od KGB wyszła na jaw wyłącznie dlatego, że napisała o tym rosyjska gazeta). Być może tajemnicze śmierci Faltzmana i Pańki skutecznie odstraszają potencjalnych badaczy.
Jednak ze strzępków dostępnych informacji da się wyłowić kilka interesujących historii. Na przykład ta dotycząca ZUS'u. Jak wiadomo - ZUS był wówczas jednostką budżetową. W konsekwencji nie posiadał osobowości prawnej, a jego rachunki były utrzymywane w NBP. Premier mógł bez problemu przeksięgować środki z rachunku ZUS na inne konta budżetu i postawić je do dyspozycji rządu. Z tej możliwości premier Rakowski nie omieszkał skorzystać. Jednak nawet wszechwładny Pierwszy Sekretarz i Premier (dwa w jednym) nie mógł sprawić, by bank zaksięgował operację jednostronnie. W miejsce pieniędzy ZUS powstało zobowiązanie rządu do ich zwrotu (niestety nie wiem jaka to była kwota). Prędzej czy później rząd musiałby to uregulować. I tu przyszła z pomocą hiperinflacja. "Porządkując" stosunki kredytowe nasz Wielki Reformator jakoś przeoczył zobowiązania budżetu wobec różnych funduszy. Jakie by te kwoty zobowiązań nie były - po roku przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Od tamtej pory przyjęło się uważać że po PRL'u nie zostały żadne fundusze związane z ubezpieczeniami społecznymi, a naszym obowiązkiem jest solidarność międzypokoleniowa.
Komentarze
Pokaż komentarze (40)